Drugi poród powinien być łatwiejszy. Cały ten proces powinien przebiegać szybciej i sprawniej. Tak przynajmniej słyszałam, ale nie mogę zgodzić się z tą teorią. Jeśli mam być szczera to muszę powiedzieć, że mój drugi poród był znacznie gorszy niż pierwszy. Wspominając ten moment pełna jestem mieszanych uczuć. Minął tydzień a ja wciąż przetwarzam to w jaki sposób mój synek pojawił się na świecie. I niestety towarzyszą temu negatywne emocje. Być może dlatego, że moje dwa porody były zupełnie różne a ten drugi został nieco przyspieszony.
Poród wywoływany
20 czerwca miałam wizytę kontrolną u swojego lekarza. Podczas USG stwierdził on, że mały za mało przebiera na wadze a jego tętno nie jest do końca prawidłowe co może oznaczać problemy z łożyskiem. Powiedział mi, że lepiej zakończyć tę ciążę w tym momencie niż ryzykować. Byłam już w 39 tygodniu, więc teoretycznie ciąża była donoszona. Dostałam skierowanie na wywołanie porodu już następnego dnia.
O godzinie 8 rano następnego dnia zjawiłam się w szpitalu. Nie miałam pojęcia na co się dokładnie piszę, pierwszą córkę urodziłam zupełnie naturalnie. Miałam za sobą nieprzespaną noc bo stres uniemożliwił mi spokojne zaśnięcie (akurat kiedy najbardziej potrzebowałam wypoczynku). O godzinie 9.20 byłam już podłączona pod kroplówkę z oksytocyną. I tu zaczyna się prawdziwy koszmar. Przynajmniej dla mnie. I wcale nie chodzi o skurcze, które oczywiście się pojawiły. O nie. Skurcze znosiłam dość dzielnie. Natomiast działania położnej już nie do końca. I od razu powiem, że położna, która mi się trafiła była bardzo miła jako osoba. Jednak miałam wrażenie, że chce, żebym jak najszybciej urodziła. Im mocniejsze były skurcze tym bardziej ona na siłę rozpychała rozwarcie, co fachowo nazywa się chyba masażem szyjki macicy. Było to strasznie nieprzyjemne, cholernie bolesne i marzyłam o tym, żeby wreszcie się skończyło. Skurcze, które odczuwałam w trakcie to przy tym dosłownie pestka. Po godzinie od podania oksytocyny położna przerwała pęcherz płodowy i, nawet nie wiem jak nazwać to co robiła, grzebała w środku na siłę, by odpływały wody. Poźniej dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe, które pomogło, lecz to poszerzanie rozwarcia na siłę wciąż mocno bolało. Aż boję się pomyśleć co bym czuła bez tego znieczulenia. W moim odczuciu ten pośpiech nie był konieczny i czułam się jakby traktowali mnie trochę taśmowo. Przyspieszali cały proces porodu aż za bardzo. Podczas całej akcji porodowej nie do końca nadążałam za tym co się dzieje. Wszystko przebiegało zbyt szybko.
Czy wszędzie tak jest?
Pierwszą córkę urodziłam w Irlandii. I wspominam to wydarzenie jako bolesne, ale i najpiękniejsze w moim życiu. Przestałam odczuwać ból, kiedy tylko dostałam małą na ręce. W przypadku drugiego porodu było jednak zupełnie inaczej. Mały urodził się po dwóch dobrych parciach. Położono mi go na brzuch. Teoretycznie kontakt skóra do skóry powinien trwać dwie godziny, prawda? Cóż, szpital w którym rodziłam zdecydowanie nie słuchał zbyt uważnie tych zaleceń i pomylił godziny z sekundami. Nie zdążyłam nawet dobrze przyjrzeć się małemu a już został on zabrany. A ja? Czułam się strasznie zdezorientowana, wszystko strasznie mnie bolało i nie do końca docierało do mnie, że to już. Że właśnie urodziłam dziecko. Ta radosna chwila w ogóle nie była dla mnie radosna. Mając porównanie z pierwszym porodem, gdzie córka leżała u mnie na klatce piersiowej zalecane dwie godziny, czuję się jakby mi coś odebrano. Całe to piękno, które towarzyszy przyjściu dziecka na świat, mnie ominęło. Nie czułam żadnej więzi z dzieckiem, które dopiero co urodziłam. To brzmi strasznie, wiem o tym. Ale to prawda. Patrząc na swojego syna, gdy już dostałam go później z powrotem, nie czułam w ogóle, że to moje dziecko. Nie docierało do mnie, że dopiero co go urodziłam. Przy pierwszym porodzie było zupełnie inaczej. Przez dwie godziny, które córka spędziła przytulona skóra do skóry odczuwałam cały ogrom miłości. Teraz zabrakło mi tej bliskości. I do dziś nie mogę się z tym pogodzić. Nie chcę o tym myśleć ani mówić głośno. Samo pisanie tego posta jest dla mnie strasznie trudne, bo wolałabym o tym wszystkim zwyczajnie zapomnieć.
I teraz powiedzcie mi, czy wszędzie tak jest? Czy może ja miałam takiego pecha? Ten początkowy kontakt z dzieckiem jest niezmiernie ważny. Myślałam, że polskie szpitale już dawno to zrozumiały. Jednak okazuje się, że nie. A przynajmniej nie każdy.
Oczywiście cieszę się, że mały jest już ze mną. Jednak mam wrażenie, że mój poród nie przebiegł za dobrze. Ani ja ani dziecko nie byliśmy na niego gotowi. Mały po porodzie był wykończony i nie do końca radził sobie z piersią. Chyba był równie zdezorientowany jak ja sama. Zapewne dlatego, że został na siłę wyciągnięty z brzucha w ekspresowym tempie.Wolę nie wspominać tego wydarzenia, bo zalewa mnie fala negatywnych emocji. Czuje się dosłownie obdarta ze szczęścia jakie powinnam wtedy odczuwać. Jakby zabrano mi tak ważne, zarówno dla mnie i dziecka, wspólne pierwsze chwile. Po porodzie czułam w środku przeraźliwy ból. Szczerze mnie to zaskoczyło, bo pamiętam, że w pierwszej ciąży zaraz po porodzie nie czułam już nic. Cały ból odszedł w momencie pojawienia się dziecka na świecie. Zastanawiam się czy to nie przez działania położnej, która dosłownie mnie zmasakrowała od środka. Do tego brak kontaktu z dzieckiem. Wolę za wiele nie myśleć o swoim drugim porodzie, bo zamiast odczuwać radość na to wspomnienie, mi chce się płakać. Po tym wszystkim żartowałam, że jak kiedyś jeszcze zajdę w ciążę to wolę rodzić za granicą. Choć jak mam być szczera, nie jestem pewna czy to żart. Wiem jedynie, że za nic w świecie nie chciałabym przechodzić tego po raz kolejny. Już wolę rodzić w domu.
Komentarze
Prześlij komentarz